Pstrągowa majówka 2019 (4)
szwajcaria pstrągi dolomity
Szwajcaria i zimne Dolomity
Wizyta u Michała
Ze słonecznej, pełnej bajkowych krajobrazów Austrii podążyliśmy na zachód - do cichej i spokojnej Szwajcarii. Naszym kolejnym przystankiem miało być 60-tysięczne miasto Lugano – główny ośrodek najbardziej wysuniętego na południe kantonu Szwajcarii o nazwie Ticino (niem. Tessin). To bardzo osobliwa część Kraju Helwetów, gdyż zamiast niemieckiego i francuskiego dominują tu języki włoski i lombardzki. Ten ostatni, będący sporą ciekawostką lingwistyczną, jest spokrewniony z prowansalskim, katalońskim, a nawet hiszpańskim i portugalskim. Obecnie, poza kantonem Ticino, używa się go w północnych Włoszech (Lombardia) oraz w innym szwajcarskim kantonie – Gryzonii.
Granicę przekraczamy w okolicy jeziora Bodeńskiego.
Szwajcaria - tu się oddycha...
Flaga kantonu Ticino jest czerwono-niebieska.
Po co do Szwajcarii? Nie planowaliśmy tu bynajmniej wędkować, lecz mieliśmy w planie odwiedzić, a potem zabrać w dalszą drogę na ryby naszego przyjaciela Michała, który w ostatnim czasie osiadł w tym wciśniętym między Alpy i bardzo malowniczym zakątku Europy. Bez trudu dotarliśmy do jego mieszkania, położonego w eleganckiej dzielnicy na wzgórzu. Wieczór spędziliśmy przy kolacji, słuchając opowieści naszego przyjaciela o codziennym życiu w tym spokojnym rejonie Europy, położonym jakby na uboczu, z dala od głównych szlaków, gdzie życie płynie powolnym, beztroskim rytmem.
Szwajcaria to bez wątpienia jeden z najbogatszych krajów świata – ojczyzna banków, markowych zegarków, serowego fondue i czekolady. Ludzie nie mają tu wielu znanych nam problemów, zarobki są bardzo wysokie, poziom bezpieczeństwa również, a standard życia przekracza zdecydowanie europejską średnią. Wszystko jest „po szwajcarsku” poukładane, a to tego dochodzi typowa dla południowej Europy sjesta i życiowy luz. To jeden z europejskich rajów do życia, choć dla ludzi, którzy lubią gdy coś się dzieje i nie stronią od wielkomiejskich atrakcji - na pewno nieco za spokojny, może nawet trochę nudnawy. Aby wybrać się na koncert, mecz, zakupy czy do dobrej restauracji, trzeba jechać do nieodległego Mediolanu. Tam życie tętni znacznie silniej.
Szwajcarskie zegarki są symbolem jakości.
Czekolada z alpejskim mlekiem to kolejny eksportowy produkt Szwajcarii.
Lugano i okolice
Kolejny dzień poświęciliśmy na zwiedzanie samego Lugano, a także na małą wycieczkę po kantonie Ticino z uwzględnieniem jego największych turystycznych atrakcji. Zaraz po śniadaniu zjechaliśmy nad jezioro i odbyliśmy spacer parkową promenadą wzdłuż jego brzegu. Po drodze mijaliśmy ludzi beztrosko spędzających czas na joggingu, przechadzkach z psami czy lekturze książek. Biorąc pod uwagę porę dnia można było wywnioskować, że wielu mieszkańców Lugano po prostu nie musi pracować.
Po tym spacerze wyjechaliśmy z miasta i podążyliśmy do doliny Verzasca. To jedno z ciekawszych miejsc włoskojęzycznej Szwajcarii. Znajduje się tam potężna zapora, z której wykonano najsłynniejszy skok na bungee w dziejach. Miłośnicy kina i przygód agenta 007 od razu domyślą się, o co chodzi. To według wielu fachowców jeden z największych wyczynów kaskaderskich, jaki kiedykolwiek miał miejsce w branży filmowej. Grany przez Pierce’a Brosnana James Bond wykonał w odcinku pt. „Golden Eye” skok z wysokości 220 metrów, lecąc w dół tuz przy betonowym murze zapory. Lot trwał 7,5 sekundy! Obecnie każdy może powtórzyć ten wyczyn za 255 franków szwajcarskich (ok. 1000 zł), ale konieczna jest wcześniejsza rezerwacja. Gdy stanie się na murach zapory i popatrzy w dół, może się naprawdę zakręcić w głowie!
Słynna zapora w dolinie Verzasca.
Jadąc w głąb doliny można podziwiać piękne krajobrazy, strzeliste szczyty gór okalające całą okolicę, szmaragdowo-turkusowy górski potok wijący się wśród skał, a także tradycyjne domy z szarego kamienia zwane rustici, niegdyś zamieszkiwane przez miejscowych rolników, a obecnie służące głównie jako domki wakacyjne. Naszą wycieczkę w dolinie Verzasca zakończyliśmy na niezwykle malowniczym kamiennym moście, będącym jednym z turystycznych symboli tego pięknego miejsca.
Po zwiedzeniu Valle Verzasca udaliśmy się do Bellinzony, będącej stolicą regionu Ticino. Znakiem firmowym tego miasta są trzy średniowieczne zamki, wzbudzające prawdziwy zachwyt wśród turystów: Castelgrande, Castello Montebello oraz Castello Sasso Corbaro. Wszystkie zostały wpisane w 2000 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO, co sprawiło, że są dzisiaj jeszcze popularniejsze i tłumnie odwiedzane przez przybyszów. Ich charakterystyczne mury przywodzą na myśl zamierzchłe czasy wypraw krzyżowych i kultury rycerskiej średniowiecza.
Następnie powróciliśmy do Lugano, gdzie pospacerowaliśmy jeszcze po starówce, zwiedzając kilka starych kościołów, w tym ozdobiony przepięknym freskiem kościół Santa Maria degli Angeli, a także odwiedzając najsłynniejszy sklep z czekoladą. Pełen wrażeń dzień zakończyliśmy na wzgórzu Gentilino, gdzie obejrzeliśmy bajkowo położony wśród cyprysów kościół Sant’ Abbondio.
Wreszcie na ryby
Kolejnego dnia mieliśmy dotrzeć wreszcie do głównego celu naszej wyprawy – alpejskich łowisk pstrąga we włoskich Dolomitach. Podróż samochodem wzdłuż jeziora Garda nie dostarczyła nam niestety spodziewanych wrażeń, gdyż było pochmurno, a momentami pokropił nawet deszcz.
Po dotarciu na miejsce zakwaterowaliśmy się w naszym hotelu. Było zimno, deszczowo i nieprzyjemnie, co nie rokowało dobrze w kontekście planowanych połowów, a humor poprawiła nam tylko znakomita włoska kolacja. Kuchnia jest jednym z powodów, dla których lubimy tam jeździć. Nasz gospodarz serwuje bowiem dania domowej kuchni włoskiej – często spoza restauracyjnej karty. Michał, będący miłośnikiem dobrego jedzenia, stawia ten niepozorny włoski hotelik położony w południowym Tyrolu na absolutnym piedestale – wyżej niż większość europejskich knajp z gwiazdkami Michelina.
Rankiem następnego usłyszeliśmy od naszego przewodnika Paolo spodziewany wyrok: „Jest bardzo zimno jak na tę porę roku i ryby są apatyczne. Będzie ciężko, ale coś spróbujemy złowić. Na pierwszy ogień pójdzie rzeka – jeden z dopływów Adygi”. Zgodnie z decyzją Paolo tam też rozpoczęliśmy kolejny etap naszej przygody.
Stan wody był nawet dobry, ale już po godzinie spędzonej nad wodą wiedzieliśmy, że nie będzie to łowienie naszego życia. Woda była lodowata i nie dawała oznak jakiejkolwiek aktywności ryb. Pierwszego dnia naszym łupem padło tylko kilka niewielkich pstrążków i palii.
Drugi dzień był nieco lepszy, bo jednym z tajnych miejsc Paolo przy wodospadzie, zaliczyliśmy kilka brań nieco większych ryb. Najwięcej szczęścia miał Michał, który na czeską nimfę zaciął i wyholował mieszańca pstrąga potokowego i marmoraty o długości w granicach 45 centymetrów.
Trzeci dzień był równie słaby jak pierwszy, choć przez dobrą godzinę próbowałem skusić streamerem wypatrzonego potokowca o długości w granicach 60 centymetrów. Niestety, bezskutecznie… Nad rzeką spotkaliśmy kilka grupek przyjezdnych wędkarzy, którzy snuli się po okolicy podobnie jak my bez większej nadziei na sukces. Mimo wielu prób w znakomitych „na oko” miejscach, używając zarówno spinningu jak i sztucznej muchy, nie mogliśmy złowić znaczącej ryby powyżej 40 centymetrów. A kilka lat temu odnieśliśmy tu z Michałem spektakularne wprost sukcesy. Cóż, fortuna w wędkarstwie kołem się toczy.
Ostatnią nadzieją tego wyjazdu było więc górskie jezioro, nad którym mieliśmy spędzić ostatnie dwa dni.
Cdn.
- Friko, mario, lukomat i 11 innych osób lubią to